W madryckim Prado znajduje się obraz Francisco Goi "Bójka na kije". Choć byłem tam i płótno widziałem, to z powodu dużego zagęszczenia arcydzieł na metr kwadratowy, umknął mi wtedy ważny jego szczegół. Dopiero krótka piosenka Jacka Kaczmarskiego „Okładający się kijami” komentująca to dzieło, zwróciła moją uwagę, że przedstawieni tam dwaj chłopi z kijami w dłoniach, nie stoją na ziemi, ale są w niej po kolana zakopani, aby żaden z nich nie mógł uciec, bójka musi się wszak zakończyć śmiercią przynajmniej jednego z nich.
Patrzę na obraz, słucham piosenki, myślę sobie: historia smutna, ale odległa. Brat bije brata, płynie krew, więc poleją się i łzy, bo mężczyźni mają pewnie żony i dzieci. Przyznaję, że nie żal mi samych pałkarzy, niech się biją, skoro są głupi, to przecież jakiś element selekcji naturalnej w przyrodzie, a tyle się dziś mówi o przeludnieniu... Problem w tym, że takie bójki wygrywają nie mądrzejsi, ale silniejsi lub tacy, którzy lepiej opanowali narzędzie walki, czyli kij. Prosty kij, prosty cios, prostactwo. Nie oczekujmy finezji, jakiejś sztuki walki, chciałoby się im życzyć, aby zatłukli się na śmierć obydwaj. Rodzinom też nie należy specjalnie współczuć, bo stracić głupiego, to strata niewielka, raczej korzyść, a przy okazji całemu światu będzie lżej.
Patrzę na obraz ponownie i odkrywam - przecież tu nie chodzi o pojedynki hiszpańskich wieśniaków sprzed wieków! Słucham jeszcze raz Kaczmarskiego i dociera do mnie, że jego piosenka nie odnosi się tylko do trwającej od wielu pokoleń wojny polsko-polskiej! Czuję się, jakbym sam dostał kijem w głowę. Skoro i mnie niechcący uderzyli, to znaczy, że walka musi toczyć się gdzieś blisko. Dziwna ta walka i dziwny ból, bo zamiast mnie zaćmić, oświeca mój umysł i pozwala odkryć, że przecież ja tych bijących się ludzi znam! Niektórych tylko z widzenia, niektórych nawet z nazwiska, a jeszcze innych osobiście.
Przyglądam się uważniej tym ludziom i potwierdzam, że faktycznie jest jak w piosence pana Jacka – oni „nie mają o niczym pojęcia”. Przynajmniej o tym, co w życiu ważne i najważniejsze. Jeśli człowiek nie wie, skąd się wziął i dokąd zmierza, nie może wiedzieć jak żyć?! Skoro nie wiedzą, jak żyć, więc żyją byle jak, brzydko, głupio, stadnie, jak przysłowiowe barany (z całą sympatią dla tych wełnianych stworzeń). Nie podoba im się, że są baranami, ale nie potrafią tego zmienić, popadają w różnorakie kompleksy i spierają się (to także walka), kto z nich jest większym a kto mniejszym baranem. Nie potrafią słuchać, myśleć, przewidywać i budować podstawowych więzi międzyludzkich, gdyż one wymagają szacunku, tolerancji i otwartości. Czują się więc samotni, a przez to nieszczęśliwi, a co za tym idzie - każdy szczęśliwy człowiek w ich otoczeniu, staje się wyrzutem sumienia i jawi się jako wróg, którego trzeba zniszczyć. Prosty mechanizm zazdrości działa mniej więcej w następujący sposób: Ja jestem nieszczęśliwy, to dlaczego ty masz być szczęśliwy?! Nie radzę sobie ze swoim życiem, więc i tobie je utrudnię! Nic mi się w życiu nie udało, więc i tobie podstawię nogę, zaatakuję cię, uderzę albo przynajmniej opluję! Najchętniej, wybiłbym ci zęby, tylko po to, abyś już nigdy się nie uśmiechał! Do tego celu, nie potrzebuję nawet kija, wystarczy mi język, a właściwie gardło, by krzyczeć... Tak, jestem ludzkim karłem!
Karzeł nie przywiązuje wagi do słów, bo ich nie rozumie; nawet nie zamierza słuchać argumentów, bo mogą okazać się zbyt mocne i trzeba będzie przyznać komuś rację, a to w jego mniemaniu oznacza porażkę. Trzyma się zasady - gdy brakuje argumentów, trzeba podnieść głos, nie chodzi o siłę słowa, ale o siłę głosu, wrzask. „Krzyczę więc jestem!” Ale krzyk też męczy i z czasem słabnie, więc trzeba się zebrać do kupy z innymi krzyczącymi. „Krzykacze wszelkiej maści, łączmy się! Prawdziwa siła jest w kupie! Dopiero wielką kupę widać, słychać i czuć!”
Słyszę ten wrzask i bełkot, czuję ten smród. Może stoję zbyt blisko, skoro ta żenująca walka dotyka w jakimś stopniu także mnie? Z jednej strony kusi mnie, by powiedzieć „niech się zatłuką na śmierć”, ale z drugiej strony pojawia się pytanie - co będzie dalej, bo przecież zwycięży silniejszy, a nie mądrzejszy... Co robić? Wiem, że żadne słowo do nich nie dotrze, bo przecież nie słuchają, nie czytają, nie rozumieją. Bijatyki uszkodziły im zdolność słyszenia i widzenia, okaleczyły ich wszelką wrażliwość. Mam chęć odłożyć w tej chwili delikatną klawiaturę i chwycić kij bejsbolowy, by przemówić ich językiem, może by coś dotarło? Wiem jednak, że to tylko pokusa; zejście na ich poziom i stosowanie ich metod, to przecież powiększenie stada, które przed chwilą skrytykowałem.
Co robić? Co robić! Pamiętacie taką scenę ze słynnego „Wejścia smoka” i to, co zrobił Bruce Lee, gdy płynłął łódką na wyspę i jakiś agresywny koleś chciał mu skoczyć do gardła? Bruce już wtedy mógł go pokonać, możliwe, że jednym ciosem, oddala go jednak od siebie na odległość, gdzie wróg staje się bezradny i nieszkodliwy. Nazwał to „walką bez walki”.
Może rozwiązanie dylematu "co robić?" jest łatwiejsze niż pozornie się wydaje? Przecież ani oni, ani tym bardziej ja, nie jesteśmy wkopani w ziemię jak hiszpańscy chłopi. A więc po pierwsze – można zwiększyć dystans, po drugie - dać im i sobie czas. Zawsze istnieje ziarno nadziei, że przynajmniej niektórzy bratobójcy, ściskający swoje kije i strzępiąc ostre języki, robią to nie z przekonania, że w ten sposób rozwiążą jakikolwiek konflikt, ale ulegają sile mody na „miażdżenie”, „masakrowanie”, „zaorywanie”, „wycinanie” itd. Może chodzi tylko o to, by zrobić jakąś głupią fotkę, dumne selfie na tle zakrwawionej ofiary, potem to zamieścić, udostępnić i czekać na gratulacje gawiedzi. Próżność to przecież inne oblicze tej samej głupoty.
Pielęgnuję w sobie małe ziarnko nadziei, że za tym żenującym selfie, zrobionym dla poklasku, ukrywa się zagubiony w tłumie, poraniony, słaby, nieszczęśliwy człowiek. Właśnie do niego chcę się teraz zwrócić:
Człowieku, jeśli wydaje ci się, że rozwiążesz swoje osobiste problemy raniąc innych ludzi, to zapewniam cię, że jesteś w błędzie. Nie wygrasz tej bitwy, skoro do tej pory nie znalazłeś swojego prawdziwego wroga, a jesteś nim ty sam. Walczysz nie na tym polu, na którym walczyć powinieneś. Dałeś się wciągnąć w ślepą uliczkę zakompleksiałym karłom, bandzie potworków, którzy pozazdrościli ci twojego szczęścia. Uciekaj z tej wielkiej ludzkiej kupy, bo w niej ugrzęźniesz i przepadniesz. Wznieś się na „szczyt, gdzie nie dotarł nigdy żaden tłum”. Spróbuj wejść do swojego serca, „gdzie spokojny usłyszysz krwi i myśli rytm” (również J. Kaczmarski - „Powrót”) Raj, szczęście, którego szukasz jest w tobie. Będą ci zarzucać, że się wywyższasz albo uciekasz, ale tylko dlatego, że nie będą w stanie cię dosięgnąć, będziesz wysoko ponad nimi. Właśnie w ten sposób należy rozumieć radę Pana Jezusa, aby nadstawić drugi policzek. Nadstawiaj spokojnie i bez lęku, niech podskakują, niech warczą, niech plują, niech wymachują swoją szabelką, kijem, a nawet długim cepem. Ciebie nie dotkną, bo będziesz w innym świecie, całkowicie poza ich zasięgiem...
Pielęgnuję jeszcze drugie, mniejsze od tego pierwszego, ziarenko nadziei związane dla odmiany z tymi zakopanymi po kolana prostakami. Może kiedyś ze zwykłego zmęczęcia albo jakimś innym cudem walnie się któryś z nich w swoją własną głowę i wtedy zrozumie, że kij w jego ręku był, jest i zawsze będzie kijem - samobijem.
Comments