top of page
Zdjęcie autoraks. Marek Michalik

Nie umiesz rozmawiać? Nie chodź do kościoła!

Do restauracji na obiad. Do lekarza po poradę. Do piekarni po chleb. A po co do kościoła? Wielu nie chodzi, bo nie wie po co. Pustoszeją więc świątynie, zamieniane są na różnego rodzaju sale, galerie handlowe, restauracje i puby...


Po co kościoły? Kto w nich nie bywa, ten nie wie, bo skąd ma wiedzieć? Dowie się dopiero, gdy po śmierci otworzy oczy ze zdziwienia i żalu, że tyle razy, przechodził obok, a nigdy nie wszedł, nawet by obejrzeć witraże bądź posłuchać Bacha. Nasuwa się pierwszy wniosek: gdy jesteś ślepy i głuchy – nie wchodź do kościoła! To budynek nie dla ciebie, zamiast oczarowania, przeżyjesz rozczarowanie. Niech omija kościół także ten, kto zna odpowiedź na każde pytanie, bo listę jego przeczytanych książek otwiera „Elementarz”, a kończy „Koziołek Matołek”. Przeczytałby jeszcze to, co sam by napisał, a ponieważ nic nie napisał, to i zapomniał po co są litery. Oto druga dobra rada: nie umiesz czytać – nie chodź do kościoła! Kościół opiera się na Księdze i istnieje dzięki Słowu, jeśli jednak nie umiesz czytać, kościół nie jest dla ciebie.

Po co te kościoły! - irytują się ludzie, którzy nawiedzają je okazyjnie. Przecież śluby mogą odbywać się w restauracjach, pogrzeby też mają swoje przybytki, a wielkanocne jajko można poświęcić sobie samemu w domu i będzie smakowało tak samo. Faktycznie, ślub zawarty w kościele nie gwarantuje szczęśliwego małżeństwa, a pogrzeb odprawiony przez świeckiego celebransa potrafi być dostojny i dostarczyć prawdziwe głębokich wzruszeń. Nie wierzysz w Boga – nie chodź do kościoła.

Powiadasz, że wierzysz w Boga, tylko lepiej ci się modli na łonie natury, wśród gór, jezior, lasów, gdzie zamiast śpiewu starszych pań i przygłuchego księdza, ocierasz się o doskonałość. Chłoniesz śpiew ptactwa, szum wiatru, szelest liści i zapach kwiatów. Jednoczysz się z naturą, której jesteś cząstką, odbierasz kosmiczną energię, odnajdujesz harmonię we wszechświecie i szczęście w sobie. A może nie chodzisz do kościoła, bo wolisz modlić się w zaciszu własnego domu, gdzie zamiast długich prefacji, oracji i nudnych kazań wysyłasz ku niebiosom niewątpliwie szczere i krótkie akty strzeliste, zwłaszcza, gdy trwoga... Potrafisz prosić o zdrowie, chleb, a nawet miłość. Głęboko wzdychasz nad niesprawiedliwym światem, w przekonaniu, że ty byś go lepiej stworzył i urządził, nie byłoby wojen, głodu, chorób, a nawet nikt nie czułby się samotny. Pogrążony w takiej medytacji, łatwo znajdujesz winnych wszelkich nieszczęść; teorie, w które wierzysz dają proste i szybkie odpwiedzi na wszelkie pytanie, co przynosi ci zbawienną ulgę i utwierdza w przekonaniu, że jesteś na dobrej drodze. Skupiony na sobie, oczarowany swoim towarzystwem, czujesz się wreszcie zrozumiany, rozgrzeszony, pouczony i pobłogosławiony. Twój wewnętrzny głos puszcza do ciebie oko i szepce do ucha – „Nie bierz swego życia zbyt poważnie, masz je przecież tylko jedno i na dodatek takie krótkie. Wyluzuj, wszystko będzie dobrze”. Po takim zapewnieniu od razu czujesz się szczęśliwszy, a czyż nie o to w życiu chodzi? Oczywiście, masz prawo czuć się coraz lepiej, a ja mam też prawo pisać, co o tym myślę...

Kłębowiska własnych myśli rodzących się z różnych lęków, potrzeb i naturalnych odruchów nie nazywaj modlitwą! Nawet poczucie winy, twoje marzenia, osobiste pragnienia, wspaniałe plany i nadzieje na lepszy los świata nie są jeszcze modlitwą, choć oczywiście mogą być do niej wstępem. Poganie też to przeżywają. Bądź uczciwy i przyznaj, że sam sobie stworzyłeś boga. W swojej wyobraźni komunikujesz się z równym sobie partnerem, który w zależności od sytuacji skarci cię lub pochwali, poklepie po ramieniu i zazwyczaj znajdzie stosowne słowo. Nikt nie odbiera ci prawa do autopsychoterapii czy rozmowy z swoim „super ego” – jak nazywają ten wewnętrzny głos psychologowie. Podobnie nikt nie odbiera ci prawa łagodzenia swych cierpień przez ucieczkę w alkohol, świat wirtualny ani inne narkotyki. Ale czy to też nazwiesz modlitwą?

Jeśli zastanawiasz się czy umiesz się modlić, to najpierw odpowiedz sobie na proste pytanie, czy w ogóle umiesz rozmawiać z kimkolwiek? Nie będziesz umiał rozmawiać z Bogiem, gdy nie potrafisz rozmawiać z drugim człowiekiem. Nie chodzi tu o słowną wymianę prostych informacji. Rozmowa to wspólne poszukiwanie prawdy, jakby odsłanianie jakiegoś światła w ciemności, odkrywanie czegoś, co jest tajemnicze dla nas obu. Zaczynając rozmowę, trzeba założyć, że możesz nie mieć racji, bo przecież zamierzasz jej dopiero szukać; musisz być gotowy na zaskoczenie i otwarty na argumenty rozmówcy, w przeciwnym razie, rozmowa traci swój sens i chyba lepiej jej nie kontynuować. Prawda jest tam, gdzie jest, a nie tam, gdzie byś chciał.

Rozmowa z Bogiem jest o tyle łatwiejsza, że On ma zawsze rację, zawsze mówi prawdę i wie, co jest dla ciebie dobre. Ale trudność polega na tym, aby to usłyszeć, bo najczęściej nie chcemy słyszeć tego, co mówi Bóg, gdyż dotyczy to strefy naszego psychicznego komfortu, w której czujemy się dobrze, bezpiecznie i nie chcemy w niej nic zmieniać, bo zmiana najczęściej boli. Na modlitwie nasze słowa, racje i argumenty możemy spokojnie przemilczeć, Bóg je zna zanim pojawią się w naszych ustach. Modlitwa to krótko mówiąc słuchanie. A zatem podstawowe dzisiejsze pytanie brzmi - czy umiesz słuchać, a właściwie - czy chcesz słuchać? Czy nie zagłuszasz Jego głosu bełkotem własnych myśli, wielomówstwem, podpowiadaniem Bogu własnych rozwiązań według własnej mądrości. Przyznaj, że nie chcesz Go usłyszeć, bo gdybyś chciał usłyszeć... chodziłbyś do kościoła i słuchał Ewangelii. Nie wierzę, że czytasz Pismo święte w domu, bo gdybyś czytał, Ewangelia przyprowadziłaby cię do kościoła. Nie ma cię w kościele, bo nie potrzebujesz Boga, utworzyłeś sobie religię, gdzie sam siebie uczyniłeś „bozią”. Sam sobie zadajesz pytania i sam udzielasz sobie wygodnych odpowiedzi, sam sobie udzielasz rozgrzeszenia, sam sobie za wszystko dziękujesz i sam siebie uwielbiasz. Dlatego nie przychodź do kościoła, miejsce w ołtarzu jest już zajęte przez prawdziwego Boga.

Czas na konkluzję. Wnioskuję, że jeśli nie chodzisz do kościoła, to nie znasz Ewangelii, a więc nie znasz Chrystusa, prawdziwego Boga, który zamieszkał wśród nas. Nie chodząc do kościoła, nie wiesz, że mimo wszystko jesteś przez Niego kochany i zależy Mu na tym, abyś nie czuł się samotny. Skoro dotarłeś do końca tego gorzkawego rozważania, to znak, że mimo wszystko chcesz coś w życiu zmienić. To Bóg zapukał do twych drzwi, a ty zrobiłeś już pierwszy rok, aby Mu otworzyć. Przyjdź do kościoła nawet, gdy nie umiesz się modlić; On cię nauczy i będzie modlił się w tobie. Tymczasem spróbuj wypowiedzieć w prostocie serca siedem zdań, które pamiętasz od dziecka – Ojcze nasz, któryś jest w niebie...

107 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Tylko wdzięczność

Luter głosił „tylko łaska”, a ja wołam „tylko wdzięczność”. Nie spodziewam się, by to hasło weszło do wielkiej teologii, ale może kogoś...

Musi być dobrze i niedobrze...

„Musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.” Tylko niezapomniany ks. Twardowski mógł tak prostymi słowami...

Otworzył serce

Pisał ks. Tischner – „jeśli się komuś zwierzasz, to mu się jednocześnie powierzasz”. Zwierzając się, składasz swoje serce w jego sercu,...

Comments


bottom of page