Gdy przed trzema laty płonęła katedra Notre Dame w Paryżu, dopatrywano się w tym symboliki i zadawano pytanie – „Czy może być smutniejszy widok, niż widok płonącego kościoła?” Wtedy przyszła mi na myśl odpowiedź - „Tak, widok kościoła pustego”. (link)
Kilka miesięcy później z powodu pandemii kościoły pozamykano, a teraz, gdy pandemia się wycofuje a kościoły się otwiera, okazuje się, że są one puste bardziej niż kiedykolwiek. Dramatycznej sytuacji Kościoła nie ułatwia trwająca od kilku tygodni wojna na Ukrainie, gdy rodzą się pytania kim jest Bóg i czym jest Kościół. Wszyscy wrażliwi ludzie zadają sobie również pytanie o swoją odpowiedzialność w tym piekielnie trudnym czasie, nasuwają się pytania, przed którymi trudno uciec, trzeba zająć jakieś stanowisko, może nawet podjąć jakąś decyzję...
To oczywiste, że nie pandemia spowodowała kryzys Kościoła, natomiast z pewnością obnażyła o nim jakąś prawdę. Jeszcze niedawno słychać było głosy, że gdy skończy się pandemia, kościoły znów się zapełnią, jednak dziś już chyba nikt nie ma takich złudzeń. Kościół jawi się w dzisiejszym galopującym świecie jako coś niemodnego, przestarzałego, skompromitowanego, niewiarygodnego i gorszącego. Długo można by się rozwodzić o wewnętrznych podziałach, zeświecczeniu, uwikłaniu w politykę i wojnę, bulwersujących przestępstwach seksualnych i ich tuszowaniu przez najwyższych zwierzchników, ponadto o bogactwie, arogancji i sposobie obecności w świecie. Ewangelia, która z nazwy i istoty jest Dobrą Nowiną, stała się często narzędziem głoszenia złej nowiny, wywoływania lęku, stawiania oskarżeń czy wykluczeń. Te i wiele innych grzechów stały się dla wielu osób powodem formalnego wystąpienia z szeregów Kościoła, a dla wielu innych przyczyną obojętności, która jest wprawdzie nieformalnym, ale właściwie także wystąpieniem. Spadek liczby „praktykujących” jest tak duży, że niektórzy ogłaszają „koniec Kościoła”, inni łagodzą te przepowiednie, dodając „w dotychczasowej postaci”, jeszcze inni kwestionują w ogóle sens jego istnienia, powtarzając stare hasło: Jezus - tak, Kościół – nie. Co nas czeka? Co czeka Kościół? Nie pytałbym, gdybym nie kochał...
Kościół to matka, moja matka! W pewnym sensie mnie zrodziła, poniekąd wykarmiła i na pewno ukształtowała. Cierpliwie odpowiadała na ostateczne pytania, towarzyszyła w odkrywaniu wartości i była ich świadkiem; pomagała zrozumieć świat, jako scenę dramatu zmagania dobra ze złem, przekonywała, że lepiej być niż mieć i lepiej kochać niż się bać; jednak przede wszystkim wprowadziła mnie w przestrzeń wiary, w przyjaźń z Jezusem i otworzyła na Jego Ewangelią. To dzięki niej inaczej spojrzałem na Boga, a właściwie odkryłem, w jaki sposób Bóg spogląda na mnie; nie oczami surowego sędziego, ale oczami Miłosiernego Ojca, a to pociągnęło za sobą mnóstwo życiowych konsekwencji. Zrozumiałem, że bycie Bożym dzieckiem, nawet krnąbrnym, marnotrawnym i głupim, oznacza bycie kochanym mimo wszystko i bezgranicznie, co między innymi oznacza, że będę żył wiecznie. Nie sposób tu wymienić wszystkiego, co Kościołowi zawdzięczam. Powiem krótko – kocham swoją matkę. Kościele mój, kocham cię!
Kto jeszcze nie przestał czytać, pewnie już zaczął zadawać sobie pytania - jak można kochać taką instytucję!? Wystarczy kochać Boga, ale po co Kościół?
Najpierw odnośnie nadziei na przetrwanie Kościoła. Powiedział Pan Jezus, że „bramy piekielne go nie przemogą”, to wspaniała obietnica i wierzę, że tak będzie. Zastanawia jednak fakt, że Pan Jezus nigdzie nie wspomniał, w jakim kształcie Kościół przetrwa, to znaczy jak będzie wyglądał, jak będzie zorganizowany itd. Przecież na przestrzeni swoich 20 stuleci Kościół ulegał i ciągle ulega ogromnym przemianom, reorganizacjom, dużym schizmom i mniejszym podziałom, do tego stopnia, że ktoś zauważył, iż „tyle jest Kościołów, ilu proboszczów”. Jeśli przyjrzymy się nawet pobieżnie jego historii, szybko zauważymy, że przez swoje dwa tysiąclecia Kościół trwa w nieustannym kryzysie, deformowali go grzesznicy, a reformowali święci. Dziwne więc by było, gdyby dzisiaj kryzysu nie było...
Skąd się one biorą? W pewnym uproszczeniu można, porównać widzialną sferę Kościoła, czyli instytucję z jej strukturami, budynkami i pasterzami do opakowania, i trzeba powiedzieć, że ta sfera jest niestety ważna, bo przecież zazwyczaj wybieramy dany produkt spośród innych, kierując się jego powierzchownością, tzn. wyglądem i wrażeniem, jakie na nas wywiera. W praktyce oznacza to, że obraz Kościoła, jaki nosimy w sobie zależy od... księży, których spotkaliśmy w życiu bezpośrednio, ewentualnie widzieliśmy w telewizorze, który jest często większy w naszym domu niż półka z książkami. Opakowanie jak to opakowanie, na skutek upływu czasu i przeróżnych czynników może ulec zepsuciu, a nawet kompletnemu zniszczeniu. Kwestią dyskusyjną jest, czy je naprawiać czy zastąpić nowym, ale nikt mądry nie rezygnuje przecież z posiadania skarbu tylko dlatego, że popękało gliniane naczynie, które go nosiło. Nasuwa mi się mała modyfikacja słynnej frazy „Dziadów” A. Mickiewicza polegająca na zamianie słowa „naród” słowem „Kościół”, niech mi wybaczy wieszcz Adam:
Nasz Kościół jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa, Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi; Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.
Jeszcze mocniejsze wydaje się przesłanie, które przeczytałem przed laty, bodajże u Jana Dobraczyńskiego – „niech spłoną kościoły, byleby istniał Kościół”. W symbolice biblijnej ogień jest siłą nie tylko demoniczną i niszczącą, ale również boską i oczyszczającą. Powiedział przecież Jezus - „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął” (Łk 11,49). Może warto przemyśleć te słowa, pobobnie, jak te - „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową, i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy”. (Mt 10, 34-36)
Skarbem Kościoła, Głową i nienaruszalnym fundamentem jest Osoba Jezusa Chrystusa, a żywymi kamieniami tworzącymi Kościół są ludzie wierzący w Jego zmartwychwstanie, którzy przez czerpiąc siłę z modlitwy, słuchania Bożego Słowa, przeżywania Eucharystii i innych sakramentów budują Jego królestwo w dzisiejszym świecie. Ludzie niewierzący, choćby piastowali najwyższe stanowiska kościelne, tak naprawdę nie reprezentują Kościoła Chrystusa, brak wiary stawia ich poza jego granicami. Bez miłości, pokory, prostoty, miłosierdzia dla grzeszników i innych zasad ewangelicznych można zbudować co najwyżej prywatny kościółek, a raczej duszną kapliczkę, przypominającą „grób pobielany, pełen kości trupich i wszelkiego plugawstwa”, z którego, aby nie nasiąknąć zapachem, trzeba uciec...
Zacząłem od stwierdzenia, że sytuacje kryzysowe wymuszają odpowiedź na pytanie o nasze współuczestnictwo, a zatem i współodpowiedzialność za podjęte decyzje, przy czym trzeba pamiętać, że brak decyzji, to także decyzja, w tym wypadku zgody i przyzwolenia na istniejącą sytuację. Widać to wyraźnie na przykładzie kryzysu, w jakim znalazła się nie tylko Ukraina, ale właściwie cały świat i wcześniej – na innej płaszczyźnie - Kościół. Trzeba dziś zapytać, czy przypadkiem z przyzwyczajenia bądź z jakiegoś sentymentu, może z lenistwa albo dla wygody, nie finansuję ukrytych bandytów lub swym milczeniem nie popieram ich przyjaciół? Trzeba pytać, bo zawsze istnieje wybór. Jeśli jestem w błędzie, niech mnie ktoś z niego wyprowadzi.
Wiadomo, że nikt z nas ani tej wojny, ani tego kryzysu w Kościele nie rozpętał, ale jesteśmy w to wszystko zaangażowani. Ogień przedostał się do naszych serc, jak u Norwida:
Coraz to z Ciebie jako z drzazgi smolnej Wokoło lecą szmaty zapalone Gorejąc nie wiesz czy stawasz się wolny Czy to co Twoje będzie zatracone Czy popiół tylko zostanie i zamęt Co idzie w przepaść z burzą. Czy zostanie Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament Wiekuistego zwycięstwa zaranie?
Gdy Jezus mówił swoim uczniom rzeczy trudne, wielu z nich od Niego odeszło, w związku z czym zapytał pozostałych – „czy i wy chcecie odejść?” Odpowiedzieli – „Panie, do kogóż pójdziemy? Tylko Ty masz słowa życia wiecznego”...
Kimkolwiek jesteś, nie rezygnuj z Boga, jak On nie rezygnuje z ciebie;
nie rezygnuj z modlitwy, jak nie rezygnujesz z oddechu;
nie opuszczaj matki, ona ciągle cię kocha.
Jestem głęboko poruszona, myślę że mam wiele do zrobienia...zacznę od przesłania Twoich rozważań do wszystkich których znam.
Cóż my bez Ciebie Panie uczynimy, Tyś naszym życiem i oczekiwaniem. Wierzę ze nadejdzie taki czas że nasze kościoły i KOŚCIOŁY będą pełne
Bardzo mądry artykuł, widać że tekst jest głęboko przemyślany i daje czytelnikowi wiele do myślenia.... 😊
Dziękuję
Niezwykle trafna ocena Marku!