„Musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.”
Tylko niezapomniany ks. Twardowski mógł tak prostymi słowami wyrazić tak ważną, choć zdecydowanie nieoczywistą myśl. Nieoczywistą, bo przecież też byłoby dobrze, a nawet jeszcze lepiej, gdyby było tylko dobrze. Dobrze zawsze i wszystkim. W rodzinach zdrowie, miłość i dostatek; w państwach zgoda, szacunek i uczciwość; na świecie współpraca, solidarność i pokój; w Kościele miłość, miłość, miłość… Co, zły program?
Niestety, wiemy nie od dziś, że na naszym pięknym świecie, fortuna kołem się toczy. Dla ścisłości, zamiast „koło” należałoby powiedzieć „rozwijająca się spirala”, jednak dla prostoty, trzymajmy się „koła”. Obracają się małe kółka szczęścia każdego z nas, kręcą się większe koła społeczeństw, narodów, całej cywilizacji. Na tej samej osi czasu, choć poniekąd niezależnie, toczy się także koło historii Kościoła, napędzane mniejszymi kołami poszczególnych wyznań, diecezji, parafii i przeróżnych wspólnot. Obserwując te dzieje, można zauważyć, że dokonują się one według pewnego schematu, cyklicznej prawidłowości, którą zgrabnie wyraził amerykański pisarz Michael Hopf: „Trudne czasy tworzą silnych ludzi. Silni ludzie tworzą dobre czasy. Dobre czasy tworzą słabych ludzi. Słabi ludzie tworzą trudne czasy”.
Popatrzmy na historię Kościoła przez pryzmat tego schematu. „Gdy nadeszła pełnia czasów”, tzn., gdy pojawił się na ziemi Jezus, czasy dla okupowanych Izraelitów, zwłaszcza interesującego nas Jezusa i Jego otoczenia, były zdecydowanie trudne. Nienawiść faryzeuszów, kapłanów i przekupnego tłumu, która doprowadziła do krzyżowej śmierci Jezusa, stworzyła ze słabych ludzi niewątpliwie silnych apostołów. Krew Niewinnego, który przebacza swoim oprawcom, przemówiła, budząc wiarę u nowych wyznawców. Trudne czasy i bolesne wydarzenia zrodziły mocnych ludzi wczesnego Kościoła. Krew męczenników krzyczała, łzy prześladowanych poruszały, świadectwa przekonywały, piękno Ewangelii zachwycało, a prawda budziła zainteresowanie. Dobra Nowina o zwycięstwie życia nad śmiercią, niczym słoneczne światło wypełniło okrąg ziemi. Mocni świętością ludzie stworzyli święty Kościół, bo przecież silni ludzie tworzą dobre czasy. Czyż nie mogło tak wiecznie trwać? Widocznie nie mogło…
To zastanawiające, że dobre czasy, nawet w Kościele, tworzą słabych ludzi, a mówiąc językiem religijnym - ludzi podatnych na grzech. Na marginesie nasuwa się wniosek, że Kościół jest najsilniejszy wtedy, gdy jest prześladowany, ubogi i służący. Przyjęło się mówić, że cesarz Konstantyn legalizując chrześcijaństwo wyrządził Kościołowi przysługę, ale nie brak historyków, którzy twierdzą, że niechcący wyrządził mu krzywdę, bo od tamtej pory coraz mniej przypominał Jezusa, którego tronem był krzyż, a koroną cierniowy wieniec. Zaczął słabnąć, gdy kościelni hierarchowie zaczęli naśladować ziemskich królów, do świątyń wstawiali prawdziwe trony, a na głowy wkładali korony ze szczerego złota, zamiast służyć wiernym, wierni zaczęli służyć im, co w efekcie doprowadziło do sytuacji, którą można podsumować biblijnym zdaniem - „ich serca stały się ociężałe od nadmiaru sadła”. Poprzestańmy na tym, bo nikt z nas nie jest wolny od grzechu, zresztą, nawet w gronie uczniów Jezusa wybranym osobiście przez Niego, znaleźli się ludzi żądni władzy i stanowisk, u których zrozumienie spraw Bożych było – delikatnie mówiąc – średnie. On widział, że sól może zwietrzeć a w lampie może zabraknąć oliwy. To żadne odkrycie, że grzeszni ludzie, tworzą dla Kościoła trudne czasy.
Ten schemat powtarzał się w dziejach Kościoła wielokrotnie i wielokrotnie ogłaszano jego zmierzch, a nawet koniec, podobnie jak dziś. Mówiąc o słabości Kościoła, warto jeszcze raz podkreślić, że u jego źródła zawsze stał i nadal stoi grzech pojedynczego człowieka. Owszem, dzisiaj mówi się coraz częściej o grzechach struktur, grup społecznych i systemów, ale przecież wynikają one z nagromadzenia grzechów osobistych pojedynczych ludzi. Wiadomo, że łatwiej się grzeszy zbiorowo, odpowiedzialność gdzieś się rozmywa, zło zostaje oswojone i akceptowalne. Z pomocą temu procesowi przychodzi tzw. demokracja, gdzie normy moralne są ustalane większością głosów, a prawda nie jest odkrywana, tylko ustalana. W ten sposób toczące się koło historii miesza ziarna pszenicy i kąkolu. Co na to ewangeliczny Gospodarz tego świata? Pozwala cierpliwie rosnąć obojgu, aż do czasu żniw. Nie zsyła ognia ni piorunów; zarazy i wojny to też nie Jego narzędzia, jak niektórzy myślą. Pan i Gospodarz tego świata widzi więcej - dalej, szerzej, głębiej; wie to, czego my nie wiemy, zapewne czytał ks. Twardowskiego i trzyma się zasady, że aby było dobrze, to musi być dobrze i niedobrze… Jedno jest pewne, dzisiaj historia Kościoła się nie kończy, bo gdzie kończy się koło? Na naszych oczach trwa kolejny jego obrót, „Duch wieje, kędy chce, nie wiadomo skąd przychodzi i dokąd podąża” – powiedział Jezus. „Gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła, natomiast trzęsą się portki pętakom”, a to Gałczyński. Bo współczesne trudne czasy Kościoła tworzą także mocnych, tzn. świętych ludzi. Słowo Boże zapewnia, że „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska”. W takich czasach zawsze pojawiali się i nadal pojawiają odważni prorocy, wyraźni świadkowie, mądrzy, choć zazwyczaj nielubiani reformatorzy, nawołujący, by powracać do Źródła, z którego Kościół powstał i dzięki któremu, oczyszczając się, żyje i przeżyje.
Ostatnia kwestia dotyczy roli jednostki w tym procesie, czyli inaczej mówiąc - mojego i twojego udziału. Zapytajmy, czy w tym dynamicznym czasie, rosną nam skrzydła czy raczej trzęsą się portki? Ktoś pewnie się obruszy: co ja, słaby człowieczek, mały kamiuszczek, mogę zrobić w obliczu wichury i lawiny przechodzącej przez świat i Kościół? Przecież jestem jednostką, a „Jednostka zerem, jednostka bzdurą”. Znamy te słowa, ale może nie wiemy, że pochodzą z poematu „Partia” Włodzimierza Majakowskiego, piewcy leninizmu i stalinizmu… A czy znamy niewiele później napisane, całkiem przeciwne, słowa Czesława Miłosza:
Nie jesteś jednak tak bezwolny,
A choćbyś był jak kamień polny,
Lawina bieg od tego zmienia,
Po jakich toczy się kamieniach.
I, jak zwykł mawiać już ktoś inny,
Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny
Poezja poezją, a tu trzeba żyć, czyli co chwila wybierać. Każda decyzja, którą podejmujesz, buduje ciebie albo ciebie niszczy, co sprawia, że tworzysz lepsze czasy albo czasy gorsze, dla Kościoła także. A może wstrzymujesz się od decyzji, bo wydaje ci się, że od ciebie i tak nic nie zależy? Owszem, masz prawo wierzyć Majakowskiemu, że jesteś zerem, ale to też wybór.
Skoro tak dużo dzisiaj poetów, niech przemówi jeszcze jeden, jeden z największych, Zbigniew Herbert: „Ocalałeś nie po to, aby żyć masz mało czasu trzeba dać świadectwo (…) Bądź wierny. Idź.”
Comments