Zacznijmy od zagadki - kto się odważył na powyższe stwierdzenie?
Każdy, kto choć trochę interesuje się życiem Kościoła katolickiego i nauczaniem papieża Franciszka, nie musi zgadywać, bo wie, że to właśnie on. Wypowiedź miała miejsce 17 czerwca 2016 w Rzymie, wywołała sporo szumu wśród teologów i duszpasterzy, myślę, że warto się nad nią zatrzymać, bo temat jest ważny.
Najpierw mała uwaga na temat różnic w tej sprawie między Kościołem Rzymsko-katolickim a Polskim Narodowym Kościołem Katolickim. Otóż trzeba raz na zawsze wyraźnie powiedzieć, że stanowisko naszych Kościołów w tym zakresie NICZYM się nie różni i brzmi następująco: „Katolicki związek małżeński, to zawarte w wolności i świadomie oblubieńcze nierozerwalne przymierze miłości między mężczyzną i kobietą, na wzór związku Chrystusa-Oblubieńca z Kościołem-Oblubienicą” („Familiaris Consortio”, 11-13) W obrzędach zawarcia małżeństwa obydwu naszych wyznań wypowiadane są te same słowa „ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Przed tym samym Bogiem tacy sami ludzie wypowiadają takie same słowa, a więc i skutki tych słów są takie same.
Już widzę zdziwienie i słyszę pytanie – „to dlaczego u narodowców można zawrzeć drugie małżeństwo?” Odpowiadam ku zaskoczeniu wielu – „u rzymskich też można!” Kto nie wierzy, niech zapyta rzymskiego duszpasterza albo zajrzy do internetu. Jedyna różnica między nami w tym zakresie jest taka sama, jak między 2 milionami dolarów a jedną studolarówką... Taka sama jest proporcja między liczbą wiernych w archidiecezji montrealskiej a w naszej parafii. Co to ma do rzeczy? Bo zanim nastąpi „drugie małżeństwo”, sąd biskupi musi wydać orzeczenie o nieważności „pierwszego małżeństwa”, a zatem konieczny jest proces kanoniczny, co w praktyce oznacza czekanie w długich kolejkach do odpowiednich specjalistów – kurialistów, korespondencja, oświadczenia, potem czekanie na rozprawę, wreszcie na orzeczenie sądu biskupiego. Powtórzę - nie ma różnic w doktrynie między naszymi Kościołami na ten temat, ale istnieją różnice procedur wynikające z liczebności naszych wspólnot, które zachęcają lub zniechęcają ludzi do złożenia wniosków o rozpatrzenie sprawy. Pociesza fakt, że kilka miesięcy temu papież Franciszek wydał rozporządzenia swoim watykańskim prawnikom, aby te procedury uprościć żeby nie ciągnęły się latami, jak to się dzieje do tej pory. Kościół rzymski szuka rozwiązań, które w Kościele narodowym funkcjonują z powodzeniem od wielu lat.
Nieraz porównuje się proces kościelny stwierdzający nieważność małżeństwa do procesu rozwodowego w sądzie świeckim, używa się nawet określenia „rozwód kościelny”. Trzeba jednak powiedzieć, że jest to określenie błędne, bo nie ma nic wspólnego z rozwodem. Rozwód jest to rozwiązanie węzła małżeńskiego, który rzeczywiście istniał, ale sąd świecki ten węzeł rozwiązał. Sąd kościelny natomiast stwierdza, że węzeł małżeński nigdy nie został zawiązany, a więc nie ma co rozwiązywać; małżeństwa nigdy nie było; ludzie po ślubie są stanu wolnego tak samo jak przed ślubem. Była ceremonia, była przysięga, był ksiądz, był ołtarz, ale ludzie stojący przy ołtarzu nie spełniali wszystkich warunków do zaistnienia sakramentu, z powodów, o których za chwilę wspomnę, nie byli zdolni do stworzenia ważnego przymierza. Nawet najpiękniejsza ceremonia w najbardziej okazałym kościele, suknie i fryzury, wspaniałe dekoracje, muzyka, druhny itd. nie mają zwiazku ze szczerością, świadomością i wolnością narzeczonych biorących udział w tej ceremonii, a tym bardziej skłonić Pana Boga, by swym autorytetem potwierdził fikcyjną umowę. Bóg, który przenika ludzkie serca i sumienia oraz zna każdą myśl i każdy ludzki zamiar, nie bierze udziału w ceremonii i nie „pieczętuje” związku, który opiera się nie na Jego zasadach. Ludzie w ciągu swojego życia mogą zawierać i zawierają między sobą różne umowy, sami ustalają warunki i sami określają jak długo taki kontrakt ma ich obowiązywać, nie ma w tym nic dziwnego, mają do tego pełne prawo. Ale jeśli ludzie dobrowolnie przychodzą do księdza reprezentującego Boga, to oznacza, że zgadzają się na zasady i warunki, które stawia im Pan Bóg.
Pamiętam rozmowę z narzeczonymi, którzy przyszli do biura załatwić przedślubne formalności. Dziewczyna już na wstępie spotkania sformułowała serdeczną prośbę: „proszę księdza, bardzo bym chciała, żeby ten mój PIERWSZY ślub był taki wyjątkowy”... Zaskoczony, zapytałem - „to ma być ślub pierwszy czy jedyny?” Po chwili zastanowienia, udzieliła poprawnej, ale chyba niezbyt szczerej odpowiedzi – „oczywiście jedyny”. Dla mnie nie było to oczywiste, miałem wrażenie, że dopuszczała w przyszłości jakiś kolejny ślub, jeszcze przed śmiercią męża. Jeśli z takim nastawieniem ta kobieta zawierała ten ślub, był on zawarty nieważnie, bo wykluczała istotną cechę związku, jaką jest nierozerwalność. Na tym prostym przykładzie widać cały problem dotyczący ważności związku. Co z tego, że ksiądz w czasie rozmowy przedślubnej i później w trakcie ceremonii stawia wiele pytań na temat świadomości i dojrzałości narzeczonych? Duszpasterz nie ma możliwości weryfikacji, czy kandydaci odpowiadają szczerze, a osobiste wrażenie księdza nie ma tu znaczenia, musi przyjąć wszystko, co kandydaci mówią i nie ma prawa odmówić im ślubu, swoje wrażenia zatrzymuje dla siebie. Dlatego rozumiem, skąd wzięło się przekonanie papieża Franciszka, że „większość zawartych małżeństw jest nieważnych”. Ma on duże doświadczenie duszpasterskie i doskonale wie, że ludzie zgłaszający się do ślubu często po prostu kłamią albo nie zdają sobie sprawy, na czym polega sakrament małżeństwa. Kandydaci do ślubu nie rozumiejąc, że przymierze małżeńskie ma odzwierciedlać przymierze, jakie zawarł Chrystus z Kościołem, nie wiedzą, na co się decydują i nie są dojrzali do podjęcia obowiązków małżeńskich mimo, że udzielają zadowalających odpowiedzi, często nawet wzorcowych, jakby z podręcznika.
Proces kościelny ma na celu stwierdzenie, że wizja małżeństwa, jaką mieli narzeczeni przed ślubem odbiegała od wizji, jaką ma na ten temat Pan Bóg i Kościół. Wspomniałem przykład panny młodej, która co innego myślała na temat trwałości swojego związku, a co innego zadeklarowała panu młodemu. Rozbieżności mogą dotyczyć innych fundamentów sakramentalnego małżeństwa, jak choćby miłość. Co rozumieją przez „miłość” państwo młodzi, a co rozumie Kościół, to dwa różne światy, najczęściej nie mające ze sobą nic wspólnego. Miłość według Kościoła to nie jest uczucie, ale przede wszystkim decyzja i trwanie przy niej mimo różnych trudności. Z miłością wiąże się szereg praw i obowiązków, które biorą na siebie małżonkowie, jeśli nie mają o nich bladego pojęcia albo nie są w stanie z jakichś powodów ich wypełnić (niedojrzałość, choroba), to ważność całego ślubowania staje pod znakiem zapytania.
Podobne rozbieżności mogą dotyczyć wierności. Jeśli jedna ze stron, jeszcze przed ślubem nie zamierza być wierna swej „drugiej połówce”, a zatem dopuszcza możliwość zdrady małżeńskiej, to zawiera związek z punktu widzenia kościelnego nieważny. Co z tego, że przed ołtarzem ślubowali sobie wierność, jeśli w głębi serca planowali coś innego, ewentualnie stawiali warunki typu: „będę ci wierny, jeśli ty będziesz mi wierna” lub „będę cię kochała, o ile ty będziesz mnie kochał”. Takie przymierze nie ma nic wspólnego z miłością Chrystusa do swojego ludu, która jest bezwarunkowa; Chrystus zawierając z nami przymierze, zdaje się mówić: „Człowieku, nie zdradzę ciebie nawet wtedy, gdy ty Mnie zdradzisz. Człowieku, będę cię kochał nawet wtedy, gdy ty przestaniesz Mnie kochać”. To jest prawdziwa miłość, kogo na nią nie stać, nie powinien iść przed ołtarz.
Istotnym warunkiem małżeństwa jest także dobrowolność. Niestety, często się zdarza, że któraś ze stron idzie do ślubu w zniewalającym lęku przed staropanieństwem czy starokawalerstwem lub - co zdarza się nagminnie – pod presją zaistniałej ciąży, weszło to nawet do obiegowego języka, że jakaś para „musi” wziąć ślub. Wielu duszpasterzy odmawia błogosławieństwa takim związkom, wychodząc z założenia, że poczęte dziecko ogranicza a nawet uniemożliwia tym ludziom podjęcie decyzji w pełni dobrowolnej. Nie znaczy to oczywiście, że każdy związek zawarty przez parę spodziewającą się potomstwa jest automatycznie nieważny, ale istnieją podstawy, aby tak twierdzić.
Są jeszcze inne okoliczności, które czynią małżeństwo nieważnym od samego początku. Zdarza się, że któraś ze stron udaje kogoś, kim tak naprawdę nie jest; czyli wprowadza w błąd drugą stronę odnośnie np. swojego pochodzenia, stanu zdrowia, zamiaru posiadania potomstwa czy innych ważnych spraw, mających znaczny wpływ na przyszłe wspólne życie. Ukrywanie tego przed przyszłym małżonkiem(ką) sprawia, że ich ślubowanie jest pozorne, jest tylko symulacją i wyraźnie narusza ślubowaną uczciwość małżeńską, jest jakimś teatrem opartym na kłamstwie lub podstępie. Urzędników Kościoła oszukać jest łatwo, ale nie da się oszukać Boga ani zmusić Go, by potwierdzał fałszywe ludzkie deklaracje.
Prawo kościelne wymienia ponadto kilkanaście innych okoliczności, ale pominę je tutaj z braku miejsca i choćby z tej racji, że zdarzają się rzadko.
Widać, że nie jest łatwo sprostać wszystkim warunkom stawianym przez Boga i Kościół, aby swój związek małżeński uczynić sakramentem, czyli aby był podobny do przymierza, jakie zawarł z nami Chrystus na krzyżu.
Zacząłem od pytania i pytaniami zakończę: jak myślisz, czy twój ślub jest ważny? Dlaczego tak lub dlaczego nie?
Comments