top of page
Zdjęcie autoraks. Marek Michalik

Zmiany i podmiany


Zmiany, zmiany, zmiany. Wokół nas, te widzialne, łatwiejsze do opisania oraz te w nas, których gołym okiem nie zauważymy, ale to właśnie one mają większy wpływ na nasze życie, niż pogłębiająca się siwizna na łysawej głowie czy inne oznaki starości. Zmieniają się nasze przekonania i zachowania, co z kolei pociąga to za sobą zmiany wszystkich naszych relacji, czyli zgodnie z moim ulubionym powiedzeniem – „wszystko się zmienia, oprócz daty urodzenia”... We mnie też nastąpiła pewna metamorfoza. Otóż, kiedyś wierzyłem w prawdziwość słów Miłosza „Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach. I, jak zwykł mawiać już ktoś inny, Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny”. Lubiłem ten fragment „Traktatu moralnego”, wielokrotnie do niego wracałem, przy różnych okazjach cytowałem, bo działa mi na wyobraźnię i ma w sobie jakąś siłę. Dzisiaj uważam, że Miłosz nie miał jednak racji. Ze smutkiem stwierdzam, że różnego rodzaju lawiny przetaczające się przez nasze życie zmieniają zazwyczaj nas, a nie odwrotnie. Dotyczy to nie tylko biegu wielkiej historii ludzkości, bo wiadomo, że tylko nielicznym jednostkom udało się wpłynąć na jej przebieg, twórcom religii, przywódcom mocarstw, wielkim świętym, niektórym wynalazcom. Skupmy się na małym świecie, w którym każdy z nas się urodził, zakorzenił i żyje: rodzina, mniejszy i większy krąg znajomych. Przez ten świat także przechodzą lawiny, dzieją się w nim rewolucje i dokonują różnorakie procesy, w których chcąc nie chcąc uczestniczymy. Pojawia się pytanie, na ile one kształtuje nas, a na ile my wpływamy na ich przebieg. Tu właśnie nastąpiła we mnie wspomniana metamorfoza, bo wcześniej byłem przekonany, że mój wpływ na otoczenie jest większy. Gdy w latach osiemdziesiątych usłyszałem piosenkę: „Nie zmienię świata, nie zmienię (...) Ale mogę zmienić się sam i mogę zmienić Ciebie. Możemy zmienić nasz dom. By było nam jak w niebie”, zrozumiałem, o co w życiu chodzi i poczułem, że to jest moje powołanie. Zmienić siebie to program wystarczająco ambitny i jak wiadomo wszystkim, którzy próbowali go realizować - niezwykle trudny, wymagający cierpliwości i wielu innych cech, w tym uczciwości wobec samego siebie. Łatwiej przecież reformować innych, rządzić i doradzać; wtedy odpowiedzialność się rozmywa albo zupełnie znika. Przy niepowodzeniu winę można przerzucić na tych, którzy nas nie słuchają, krzyknąć „a nie mówiłem?!” i z hukiem zatrzasnąć za sobą drzwi. Natomiast trwać obok na dobre i na złe, być ewangeliczną solą i światłem, jest znacznie trudniej. Nie od dziś nauczycieli jest więcej niż świadków. Zrozumiałem dosyć wcześnie, że przemianę świata trzeba zaczynać od siebie, dlatego pielęgnowałem w sobie ideały, wyznaczałem cele i próbowałem je realizować. Wiedziałem, że zgoda na przeciętność w młodości jest jednocześnie zgodą na porażkę w starości. Bylejakość budziła we mnie zawsze niesmak, a nawet wstręt. Przyszedł jednak wiek męski, który (podobnie jak Mickiewicz) mam pokusę podsumować krótko i dobitnie – wiek klęski. Nie będę jednak tragizował jak wieszcz Adam, tym bardziej, że chyba jeszcze zbyt wcześnie na życiowe bilanse i wylewanie łez „czystych, rzęsistych”. Na razie zastanawiam się, dlaczego człowiek tak się zmienia? Wiele osób nazywa to eufemistycznie dojrzałością, ale skoro kryje się za tym rezygnacja z wyznaczonych sobie wcześniej wartości, należałoby to raczej nazwać niedojrzałością. Jaki mechanizm kieruje człowiekiem, który - mówiąc obrazowo - w młodości chciał zdobyć duchowy Mont Everest, a po latach trudno mu wybrać się na Mont Royal? Niewielka pociecha w tym, że problem jest powszechny, czyli dotyczy właściwe każdego, choć oczywiście nie wszyscy się do tego przyznają. Przyjemniej jest być dumnym ze swej prawości, doskonałości, niezłomności, nieomylności i podobnych „...ości”, niż z pokorą przyznać się do innych „...ości” - małości, słabości, nie mówiąc już o zwykłej podłości. Że oszukujemy innych, to zrozumiałe, ale po co łudzić samych siebie? Odpowiedź wydaje się prosta, sugeruje ją nam już starożytny Ezop w krótkiej bajce o wygłodniałym Lisie, który miał ochotę na piękne i dojrzałe winogrona rosnące nad jego głową. Próbował doskoczyć i dosięgnąć słodkich owoców, był jednak zbyt mały, więc wmówił sobie, że są „kwaśne, zielone i dobre dla żarłoków”. Autor bajki wtrącił mimochodem, że Lis był łgarzem, a to wyjaśnia nam najważniejszy element tego całego mechanizmu – kłamstwo. Tak, jeśli osiągnięcie celu z jakiegoś powodu nas przerasta, wystarczy, że dla własnych potrzeb inaczej je nazwiemy, a porażka już wtedy nie boli, przestaje być porażką, a staje się wręcz sukcesem. Taką podmianę znaczeń stosujemy częściej niż nam się wydaje, np. gdy swój tupet i hardość nazwiemy sobie honorem, to w okamgnieniu z chama stajemy się bohaterem. Nałogowi palacze palenie nazywają chętnie przyjemnością; niewierni małżonkowie zdradę określą rozrywką lub przygodą; ludzie leniwi swoją fatalną cechę nazwą wygodą; osoby skąpe będą twierdzić, że są tylko oszczędne itd, itp. W ten prosty sposób wada staje się zaletą, grzech staje się cnotą, a małość wielkością. Dotyczy to także naszej wiary i wymagań, jakie stawia nam Ewangelia. Jeśli życie nie pokrywa się z wyznawaną wiarą, to najczęściej zmieniamy wiarę, a nie życie. Dokonując małej podmiany słów, zyskujemy usprawiedliwienie, rozgrzeszenie, zadowolenie z siebie, a niektórzy nazywają to nawet szczęściem i spełnieniem tego, czego w życiu szukali, dlatego nie szukają już niczego więcej. Będąc karłem, czują się olbrzymem, łatwo, szybko i przyjemnie. Najgorsze wydaje się to, że w taki fałszywy obraz samego siebie szybko zaczynamy wierzyć, przyzwyczajamy się do niego, a potem bronimy wszelkimi sposobami. Miałem w szkole nauczycielkę języka polskiego, która była tak mocno przekonana o swojej nieomylności, że gdy napisałem w wypracowaniu słowa „generał” i „kępa”, ona znalazła w nich błąd, bo według niej powinno być napisane „gienerał” i „kiępa”. Gdy powołałem się na słownik ortograficzny, powiedziała, że w słowniku się pomylili... Cóż dodać? Są ludzie, którzy nigdy nie przyznają się do swego błędu; nawet, gdy widzą coś czarno na białym, albo wydrukowane dużymi literami, udają, że nie o to chodzi, że to nie do nich... Wszystko dlatego, że słowo „przepraszam” jest jednym z najtrudniejszych do wypowiedzenia, nawet wobec samego siebie; znacznie łatwiej uwierzyć, że winogrona są kwaśne, choć przez długie lata te same winogrona były słodkie i zawsze smakowały. Trudno się przyznać, że lawina zmieniła nas, a nie my ją. Toczymy się przez życie „Byle jak, Byle szło – wprost czy wspak. Byle mieć to już za sobą, Byle gdzie dla byle kogo, Byle jak” (J. Kaczmarski). I jeszcze jedno, chyba najważniejsze - dla świętego spokoju omijamy szerokim łukiem winnicę, by przypadkiem widok pięknych winogron nie zepsuł nam dobrego samopoczucia, które sobie „wypracowaliśmy”. Przeczytałem tę smutną refleksję i zastanawiam się, czy nie ma dla Lisa żadnego ratunku? Jest, znajduje się w winnicy. Przecież winogrona nadal rosną i są niezmiennie słodkie. Tylko musi nazywać rzeczy po imieniu, słodycz słodyczą, prawdę prawdą, dobro dobrem, a zło złem itd. Potem dosięgnie, na pewno.

14 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Tylko wdzięczność

Luter głosił „tylko łaska”, a ja wołam „tylko wdzięczność”. Nie spodziewam się, by to hasło weszło do wielkiej teologii, ale może kogoś...

Musi być dobrze i niedobrze...

„Musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.” Tylko niezapomniany ks. Twardowski mógł tak prostymi słowami...

Otworzył serce

Pisał ks. Tischner – „jeśli się komuś zwierzasz, to mu się jednocześnie powierzasz”. Zwierzając się, składasz swoje serce w jego sercu,...

Comments


bottom of page