top of page
Zdjęcie autoraks. Marek Michalik

Moja droga z nieba do nieba

Jeśli życie ludzkie jest drogą, to wiadomo, że muszą być na niej zakręty. Mały łuk, większy wiraż, niekiedy całkowity zwrot, inaczej mówiąc wydarzenie przełomowe zmieniające dalszy bieg życia. Mam tu na myśli narodziny czy śmierć kogoś bliskiego, ciężką chorobą, rozpoczęcie szkoły, podjęcie pracy, małżeństwo itp. Może się zdarzyć, że nasz świat odwraca się „do góry nogami” po spotkaniu z jakimś człowiekiem, czasami po szczerej rozmowie, niekiedy po przeczytanej książce czy nawet obejrzanym filmie. Bywa i tak, że do takiej życiowej rewolucji dochodzi bez jakichś wyraźnych zewnętrznych czynników, lecz na skutek wydarzeń, które działy się wcześniej, ale potrzebowały widocznie czasu, aby w odpowiednich warunkach duchowych dojrzeć, przybrać na sile i przestawić życie na inne tory, niczym kolejowa zwrotnica. W moim życiu takim momentem przełomowym było zrozumienie, że Bóg mnie kocha. Co prawda słyszałem o tym setki razy, katechezy i kazania, książki i czasopisma, pieśni i piosenki, choćby ta – „Bóg jest Miłością, zbawieniem darzy”. Wiedza o Bożej miłości była obecna we mnie od samego początku, problem był w tym, że nie rozumiałem znaczenia tego słowa, to znaczy – rozumiałem je źle. Kojarzyłem miłość z uczuciem i postawą, jaką mieli wobec mnie rodzice. Otaczali mnie opieką, ciepłem, stworzyli poczucie bezpieczeństwa i dali wszystko, co tylko mogli dać najlepszego, była to prawdziwa miłość. Jednak ja, w swoim dziecięcym, a potem nastoletnim umyśle, byłem przekonany, że kochają mnie ponieważ na to zasługiwałem, byłem przecież grzeczny, nieźle się uczyłem i nie sprawiałem im większych problemów. Doświadczałem z ich strony miłości, ale jednocześnie byłem przekonany, że to moja zasługa. Nie rozumiałem jeszcze wtedy, że mama i tato kochaliby mnie nawet wtedy, gdybym był niesfornym i złym synem. Podobnie pojmowałem miłość ze strony Boga. Wiedziałem przecież, że On też jest Ojcem, choć pamiętałem oczywiście, że jest jednocześnie sędzią, co samo z siebie wywoływało respekt. Jemu też nie sprawiałem większych kłopotów, chodziłem co niedziela do kościoła, raz w miesiącu do spowiedzi, byłem sumiennym ministrantem, choć raz na pasterce, ku radości licznie zebranych wiernych, zdarzyło mi się w czasie kazania zasnąć… W Jego miłości nie widziałem niczego nadzwyczajnego, po prostu wydawało mi się, że nie miał powodów, by mnie nie kochać. Wspominam to wszystko, nie po to, by się przechwalać, ale po to, by wytłumaczyć, jak błędnie pojmowałem słowo „miłość”. Byłem przekonany, że na nią trzeba sobie zasłużyć. Myślałem, że Boża miłość jest uzależniona od mojego życia, że jest jakby odpowiedzią i zapłatą za wszystkie moje starania. Na taką świadomość na pewno miało wpływ sformułowanie zawarte w 6-ciu głównych prawdach wiary, że „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”. Zatem, trochę ze względu na obiecaną nagrodę, a jeszcze bardziej ze względu na ewentualną karę, starałem się nie wchodzić w drogę Wszechmogącemu. Gdy zdarzyło mi się nieraz pobłądzić, wiedziałem, że spowiedź wszystko naprawi. Moja relacja z Bogiem w tamtym czasie oparta była na nie do końca uświadomionej kalkulacji, podobnej do słynnego „zakładu Pascala”, według którego wiara w Boga po prostu bardziej się opłaca, bo gdy po śmierci okaże się, że On istnieje, zyskujemy szczęście wieczne, a gdy się okaże, że Boga i życia wiecznego nie ma, nic na tym nie tracimy. Musiało upłynąć wiele lat, zanim zrozumiałem, że Bóg nie trzyma w ręku kalkulatora i nie przypomina księgowego bilansującego moje dobre i złe uczynki. Musiałem zmienić swoje wyobrażenie o Nim. Pan Bóg nie jest podobny do ziemskiego tatusia trzymającego w jednym ręku słodką marchewkę a w drugim bat do wymierzania sprawiedliwości. Skoro ja, nie pociągnąłem nigdy za ucho, ani nawet nie dałem najmniejszego klapsa swemu dziecku, to tym bardziej Ojciec niebieski nie może stosować takich metod wobec swoich dzieci, to nie ten poziom. Miłość Boga i dar życia wiecznego nie może być zapłatą za moje ziemskie starania i wysiłki. Dziś dziwię się sam sobie, ile było we mnie pychy, gdy wierzyłem, że życie wieczne mogę sobie kupić, płacąc dobrymi uczynkami zbieranymi mozolnie przez całe doczesne życie. Ileż było zuchwałości w przekonaniu, że życie wieczne mi należy, bo nikogo nie zabiłem i nie spaliłem, w przeciwieństwie do innych! Ileż arogancji było w przekonaniu, że z podniesioną głową wejdę sobie do nieba, bo przecież za popełnione grzechy zawsze szczerze żałowałem a nałożoną pokutę odprawiałem! Trudno mi dziś ocenić, ile było w tym dziecięcej prostoty, ile naiwności, ale dziś wierzę, że Bóg otworzy przede mną bramy życia wiecznego, jednak z zupełnie innego powodu. Tym powodem nie jest moja dobroć, ale dobroć Boga. Oto jedyna przyczyna. Zrozumiałem, że jeśli Bóg mnie kocha, to przecież zrobi wszystko, abym na wieki był szczęśliwy. Kto kocha, zawsze znajdzie sposób, by uszczęśliwić ukochanego, jednocześnie do niczego go nie zmuszając, bo przecież naruszenie wolności, przekreśliłoby tę miłość. Mijają lata, a ja nie przestaję się tym zachwycać. Najwspanialsze jest to, że o tę miłość nie muszę wcale zabiegać, nijak się starać, prosić, błagać czy żebrać. Codziennie, gdy się budzę, Jego miłość już na mnie czeka, nie podlega żadnym wpływom, nie zależy od mojego sprawowania jak ocena na świadectwie szkolnym. Nawet największy mój grzech i upór nie są w stanie zachwiać Bożą miłością do mnie. Zresztą, cóż to byłby za Ojciec, gdyby swoją miłość uzależniał od mojej miłości, od moich kaprysów, słabości, gniewu czy nawet świadomego buntu przeciwko Niemu?! Prawdziwa miłość nie jest za coś, prawdziwa miłość jest mimo wszystko. Bóg kochając, nie stawia żadnych warunków, nie oczekuje aż zerwiemy z grzechami i nie przestaje kochać, nigdy. W ten właśnie sposób dokonała się w moim sercu rewolucja kopernikańska. Moje życie wyglądało właściwie tak samo, ale zrozumiałem, że rządzą nim inne zasady. Wreszcie pojąłem, co znaczy, że „łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”. Jak przed rewolucją, tak i po niej, staram się czynić dobro a unikać zła, jednak nie robię tego, aby zasłużyć na miłosierdzie, przebaczenie i życie po śmierci. Wierzę, że Bóg da mi je za darmo! I właśnie ta Boża bezinteresowna hojność wywołuje we mnie pragnienie wdzięczności – „czym się Panu odpłacę za wszystko co mi uczynił?” – pytam z psalmistą. Wiem, że „choćbym rozdał na jałmużnę całą majętność swoją, a ciało wydał na spalenie”, nigdy i niczym nie jestem w stanie Mu się odpłacić, nie jestem dla Niego żadnym partnerem handlowym, tylko dzieckiem. Nie wisi nade mną żaden miecz, tylko wyciągnięta dłoń, dzięki której czuję się wolny i jednocześnie bezpieczny. Wpatrzony w Ojca, chcę stawać się do Niego podobny, bo wiem, że sprawia Mu to radość, jak każdemu ojcu widok naśladującego go dziecka. Nie jestem i nigdy nie będę doskonały, na każdym kroku widzę, jak bardzo jestem słaby, kruchy i grzeszny, ale wiem i to, że „ilekroć upadam, tylekroć jestem mocny”. Staram się pamiętać, że im więcej daję, tym bardziej się staję do Niego podobny, bo przecież On dał wszystko. I wiem, że dawać to nie znaczy tracić. Przekraczając bramę życia wiecznego nie będę powoływał się na swoje życiowe zasługi, tylko zasługi mojego Brata i Przyjaciela Jezusa Chrystusa. Przestałem się bać kary wiecznej i nikogo nią nie straszę. Wiem, że Bóg uszanuje wolny wybór każdego człowieka, ale wierzę również, że dobroć Boża i Jego piękno ma moc wywołać skruchę nawet najbardziej upartego serca. Nie wiem na jakiej podstawie niektórzy twierdzą, że nasz pośmiertny los rozstrzyga się tylko do chwili śmierci. Jak można odmówić dobremu Bogu okazywania miłosierdzia po śmierci? Przecież śmierć zmienia człowieka, ale nie zmienia Boga! Bóg kochał nas zanim powstaliśmy, kocha teraz, dlaczegóż miałby nie kochać nas po śmierci? On na nikogo nie czyha, On czeka i będzie czekał aż do skutku, także po śmierci. Dopiero, gdy zobaczymy Jego wspaniałe Oblicze, opadną z naszych oczu łuski, a z serca kajdany, będziemy w stanie podjąć naprawdę wolną i dojrzałą decyzję o własnej wieczności. Nie wierzę, aby ktokolwiek widząc otwarte Boże serce, zechciał się od Niego odwrócić.

16 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Tylko wdzięczność

Luter głosił „tylko łaska”, a ja wołam „tylko wdzięczność”. Nie spodziewam się, by to hasło weszło do wielkiej teologii, ale może kogoś...

Musi być dobrze i niedobrze...

„Musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze, to jest niedobrze.” Tylko niezapomniany ks. Twardowski mógł tak prostymi słowami...

Otworzył serce

Pisał ks. Tischner – „jeśli się komuś zwierzasz, to mu się jednocześnie powierzasz”. Zwierzając się, składasz swoje serce w jego sercu,...

Comentários


bottom of page